środa, 31 lipca 2013

chustka.blogspot.com

Joanna Sałyga
Chustka
Znak, 2013



Dlaczego historia Joanny zainteresowała i poruszyła tyle istnień? Codziennie ktoś dowiaduje się, że ma raka, a mimo to jego losem przejmują się "jedynie" bliscy. Czasami ten ktoś pisze, podobnie jak Joanna, bloga, który staje się dziennikiem codzienności z chorobą. Czym więc ludzi ujęła Joanna Sałyga?

Żywioł, który się nie poddaje, który walczy z rakiem i oswaja wroga, a jednocześnie zaczyna traktować zbira jak nieodłączną część siebie i pieszczotliwie nazywać "rakelcią" - to Joanna. Inteligentna, bezpośrednia, silna kobieta, której codzienne życie zafascynowało spore grono osób, mniej lub bardziej anonimowych czytelników bloga Chustka. Nie należałam do tego grona. Zajrzałam na bloga kilka razy, trafiając tam zazwyczaj za pośrednictwem innych stron internetowych. Nigdy nie zostałam na dłużej, nie wczytywałam się w posty, więc nie czułam i nie czuję się emocjonalnie związana z ich autorką. To pozwala mi obiektywnie spojrzeć na książkę, która jest tak naprawdę papierowym zapisem bloga. Wersją skróconą, pozbawioną wielu fotografii, linków do ulubionych muzycznych kawałków.

Blog pisany "ku pamięci", dla syna, dla siebie, ku przestrodze. Wielokrotnie z przesłaniem, by dbać o codzienność, być uważnym i ciepło witać każdy dzień. Nie poddawać się, nie wkurzać bez powodu (nie warto). ŻYĆ...

więc zapamiętaj.
wierz w ideały i walcz o nie.
bądź dobry i sprawiedliwy.
zawsze szukaj prawdy.
kochaj całym sercem.
tylko wtedy będziesz żyć.

pytaj, błądź, stawaj w poprzek, płyń pod prąd, znajduj.
sam wyznaczaj drogę.
nigdy nie uginaj karku.
masy nie pokonasz, ale kropla drąży skałę.
celebruj swoje życie.

Popularność (wstrętne słowo) Chustki wynika z tego, jakim człowiekiem była Asia, jak postrzegała codzienność i jak o niej pisała. Jej dziennik nie służy umartwianiu się nad własnym losem, choć autorka bloga miała pełne prawo do użalania się, analizowania, rozwarstwiania przyczyn. Joanna nie skupia się na chorobie, nie rozkłada jej na części pierwsze, choć onkologiczne formuły i sesje kolejnych chemioterapii przewijają się przez cały tekst. Wydaje się niemożliwe pomijać w opisach dnia czynności, które ten dzień determinują i mają wpływ na samopoczucie, na funkcjonowanie, na aktywność życiową.

Czytałam tę książkę i, o dziwo, nie wylałam morza łez, choć przed rozpoczęciem lektury byłam przekonana, że emocje mnie pokonają. Nie oznacza to jednak, że się nie wzruszyłam. Chustka sprawi, że człowiek na chwilę się zatrzyma, refleksyjnie i spokojnie spojrzy na dom, bliskich, przyjaciół. Na siebie. I przypomni sobie o tym, co najważniejsze.

sobota, 20 lipca 2013

Filmy #6

www.filmweb.pl 
Wyszłam za mąż, zaraz wracam (reż. Pascal Chaumeil, 2012), 5/10

Przygodowa komedia romantyczna. Film banalny, lekki, ale mało zabawny, momentami nudny. Humor sytuacyjny często zawodzi, choć para głównych bohaterów to tragicznie niedopasowani ludzie i momentów zabawnych powinno być więcej.

Isabelle to atrakcyjna, spełniona zawodowo kobieta, która od lat żyje w szczęśliwym związku z przystojnym dentystą. Oboje myślą o ślubie, ale kobieta uparcie odmawia rychłego zamążpójścia, ponieważ nad małżeństwami w jej rodzinie wisi klątwa, która od pokoleń eliminuje pierwszych mężów. Dopiero drugie małżeństwo okazuje się udane i trwałe, a Isabelle pragnie całe życie spędzić ze wspomnianym dentystą. Wpada więc na szalony pomysł, by wstąpić w związek małżeński w innym kraju, z nieznajomym mężczyzną, chwilę później się rozwieść, powrócić do rodzinnego kraju i poślubić ukochanego, który, niczego nieświadomy, stanie się drugim mężem.
Zaplanowany nieznajomy nie pojawia się na lotnisku i w związku z tym Isabelle na szybko musi poszukać zastępczego kandydata, którym okazuje się Jean - Yves, nieco szalony, ale ciepły i sympatyczny człowiek, który nieoczekiwanie staje się fajnym towarzyszem podróży.

Rozpisałam się o filmie, który uważam za średni, ale całkiem przyjemny. Łatwiej znoszę oglądanie mało udanych filmów niż czytanie nieciekawych książek, w których przewidywalna i oklepana fabuła drażni i rozczarowuje.

www.filmweb.pl 
Dokąd teraz? (reż. Nadine Labaki, 2011), 5/10

Mała, zamknięta społeczność, w której obok siebie żyją chrześcijanie i muzułmanie. W zgodzie żyją, wspierają się, wspólnie biesiadują. Do czasu, gdy w Libanie wybucha wojna domowa. Konflikt jednoczy kobiety, które mają już dość kłótni, żałoby, wzajemnych pretensji. Siła kobiet jest wielka, a ich determinacja nie do zdarcia. Kobiety zrobią wszystko, by powstrzymać swych mężczyzn (mężów, braci, synów) przed uczestniczeniem w tym absurdalnym i niepotrzebnym konflikcie. Momentami będzie smutno, innym razem zabawnie.

Film skupia się na kobietach. I pokazuje jak mądrze, bez użycia siły rozwiązać konflikt, który wydaje się nierozwiązywalny. Jednocześnie wewnętrzna, utrwalona tradycją i testosteronem, agresja w mężczyznach pozostanie. Obraz Labaki, mimo iż momentami balansuje na granicy absurdu i może śmieszyć, zabawny nie jest. Raczej gorzki, tragiczny, pełen śmierci i łez. Choć ciekawy, mnie nie do końca przypadł do gustu. Stąd moja ocena filmu nie pokrywa się z wysoką notą na Filmwebie.

www.filmweb.pl
Norwegian Wood (reż. Anh Hung Tran, 2010), 5/10

Pamiętam wrażenie, jakie wywarła na mnie lektura książki Haruki Murakamiego. Norwegian Wood była pierwszą powieścią pisarza, z którą się spotkałam i od tamtej pory przeczytałam kilka kolejnych, ale poznanie całego dorobku literackiego Murakamiego wciąż przede mną.

O ile powieść podobała mi się bardzo, o tyle film najzwyczajniej w świecie znudził. Ślimacze tempo opowieści zupełnie nie wpasowało się w mój nastrój, a sama opowieść nie wywołała żadnych emocji. Jak dobrze, że najpierw przeczytałam książkę, bo ekranizacja skutecznie zniechęciłaby mnie do tego, by sięgnąć po powieść.

To, że film mnie nie poruszył nie znaczy, że brakuje w nim emocji. Wręcz przeciwnie - w Norwegian Wood emocje buzują, a ich przekaźnikami są muzyka i zjawiska przyrody. Wiatr, deszcz, burza, słońce odzwierciedlają uczucia, jakich doświadczają bohaterowie. Naoko, Toru, Midori to wrażliwcy, których słaba skóra styka się z bezwzględną codziennością i boli. Ich dusze wciąż są w rozsypce, niezdolne do tego, by swych właścicieli uczynić realistami, by pozwolić im na chwilowe niemyślenie i radość.

Film o trudnym dorastaniu, o pierwszej miłości, o trudnej relacji mężczyzny i kobiety.

www.filmweb.pl 
Niezwykły dzień panny Pettigrew (reż. Bharat Nalluri, 2008), 7/10

Inteligentna, urocza, lekka i przyjemna komedia z banalnym, ale istotnym przesłaniem. Londyńska guwernantka w średnim wieku traci pracę. Zostaje bez grosza przy duszy, bez perspektyw na nową posadę, z opinią trudnej pracownicy. Los się jednak do niej uśmiecha i panna Pettigrew trafia do zamożnego domu, w którym mieszka beztroska Delysia - tancerka kabaretowa. Nieco pruderyjna i konserwatywna (w stopniu wystarczającym, by stanowiła przeciwwagę dla młodej pracodawczyni) była guwernantka trafia do świata tańca i śpiewu, intryg miłosnych, przystojnych mężczyzn i uroczych kobiet. Zafascynowana blichtrem, momentami zdegustowana zachowaniem młodych, zachowuje powagę i potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Żeby nie było całkiem beztrosko, w tle czai się wojna. Starsi pamiętają, jak bezlitosny i trudny to czas, młodzi natomiast żyją chwilą, zabawą i romansami.

Świetnie się ten film ogląda. Nie szkodzi mu przewidywalność. Odpowiednie proporcje elementów charakterystycznych dla komedii romantycznej sprawiają, że nie jest ani słodko, ani nudno, ani banalnie. Jest w sam raz.

czwartek, 18 lipca 2013

Małomiasteczkowość i obcy.

Julia Stagg
Francuska oberża
Świat Książki, 2011


Prawda jest taka, że z każdym miesiącem coraz bardziej nie lubię tzw. czytadeł. Szkoda mi czasu na fikcję, na mdłe powieści, które nie pozostawiają po sobie nic prócz pamięci przeczytanego tytułu. Bo pamięć do autorów i tytułów mam i wybudzona w środku nocy mogę recytować, jakie książki czytałam, kiedy je czytałam i co autor danej książki jeszcze napisał. Takie zboczenie, talent czy zmora, tudzież zaśmiecanie pamięci...

Francuska oberża to lekka lektura, przy której nie trzeba myśleć, bo fabuła jest nieskomplikowana, przewidywalna do bólu i niczym nas autorka tej powieści nie zaskoczy. W żadnym momencie, choć w oczekiwaniu na zwrot akcji trwałam do końca. Przy czym słowo "akcja" zostało tu użyte na wyrost - wyjaśniam, by potencjalnego czytelnika nie rozczarować.

Historia stara jak świat: małżeństwo Anglików kupuje starą oberżę w małym francuskim miasteczku. Są obcy. W dodatku stali się posiadaczami budynku, który miał należeć do kogoś innego. I są OBCY, a w miasteczku mieszkańcy znają się dobrze, wiedzą wszystko o wszystkich i OBCYCH zdecydowanie nie lubią. Poza tym oberża prowadzona przez Anglików nie może być fajnym miejscem, wszak Anglicy (w przeciwieństwie do Francuzów) nie potrafią gotować.

Fabuła opiera się na tym, że jedni próbują pokrzyżować plany nowym i rzucają im pod nogi przysłowiowe kłody, a drudzy starają się pomóc przybyszom z zewnątrz, którzy utknęli w obcym sobie miejscu i są na skraju wyczerpania psychicznego. Oberża nie funkcjonuje i nie doczekałam się przyjmowania gości, podawania posiłków, picia aromatycznej kawy...Czuję się oszukana, ponieważ tytuł książki sugerował przyjemne spotkanie w fajnym miejscu, z ciekawymi ludźmi i długie rozmowy przy blasku księżyca...No dobra, wyolbrzymiam...

Stwierdzam po raz n-ty, że nie lubię czytadeł, co nie znaczy, że przeczytania kolejnego nie popełnię.

niedziela, 14 lipca 2013

Filmy #5

Dawno o filmach nie było, co nie znaczy, że nie oglądam, choć zdecydowanie mniej niż w zeszłym roku. Czas nadrobić i napisać o kilku ciekawych tytułach, bo tylko o takich warto.

www.filmweb.pl
Połów szczęścia w Jemenie (reż. Lasse Hallstrom, 2011), 7/10

Film skazany na moją pozytywną ocenę. Nie bez znaczenia była tu obecność trzech cenionych przeze mnie nazwisk: Ewan McGregor (wiadomo!), Emily Blunt (lubię, po prostu) i Lasse Hallstrom - widziałam dziesięć filmów tego reżysera i o żadnym nie mogę powiedzieć, że kiepski, a większość uważam za bardzo dobre.

Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że Połów szczęścia w Jemenie to kino lekkie i przyjemne. Tymczasem historia opiera się na całkiem poważnym konflikcie, a rozwój wypadków zależy od dwóch osób. I choć cała sytuacja potraktowana jest w sposób humorystyczny, to jednak czuć w powietrzu napięcie. To nie jest świetny film, ale przyjemny i ciepły. Fajnie spędzić z nim czas. Kiedy przymknie się oko na łososie i ich bogatego wielbiciela, zostanie historia pewnej miłości. I mnie na czas obecny więcej nie potrzeba.

www.filmweb.pl 
W innym życiu (reż. Philip Goodhew, 2001), 8/10
(z cyklu: historie prawdziwe)

Edwardiański Londyn, czyli czasy małej aktywności kobiet, w których próbuje się odnaleźć nowoczesna i wyemancypowana Edith. Udaje się jej wyjść za mąż z miłości (wow!), ale małżeństwo okazuje się całkowicie niesatysfakcjonujące. W związku z czym kobieta zaczyna spotykać się z innym mężczyzną, co okazuje się zgubne w skutkach z kilku powodów. Oszołomiona namiętnością do kochanka, nie może już patrzeć na męża i zaczyna kombinować jak zakończyć nieudany związek...pisze listy, które później obrócą się przeciwko niej...kocha szaleńczo i odważnie, a to dobrze wychowanej panience nie przystoi...pruderyjna nie jest...
Opis tego filmu spłyca jego przesłanie. Nie jestem w stanie oddać słowami uczuć, jakie przelewają się przez ekran. Miłość Edith i Freddy'ego porywa, oszałamia...przez cały seans kibicujemy kochankom, życząc jak najgorzej mężowi. Cudny jest ten film, choć smutny. Polubiłam głównych bohaterów całym sercem i wstrząsnęła mną tragedia, która stała się ich udziałem. Choć powinnam tylko jej żałować, to jednak nie umiem.

www.filmweb.pl 
Głowa w chmurach (reż. John Duigan, 2004), 7/10

Ponownie historia pięknej miłości, z wojną w tle. Wielkie brawa dla Stuarta Townsenda, którego do tej pory jako aktora nie doceniałam, a w roli Guya jest świetny - na naszych oczach przeobraża się z nieco nieśmiałego nauczyciela w interesującego i seksownego mężczyznę. Guy nie do końca wierzy, że związek z piękną i bogatą Gildą ma szansę przetrwać. Jednak fascynacja okazuje się szczera i obopólna, choć momentami można odnieść wrażenie, że kobieta świetnie się bawi. Kochają oboje, namiętnie i głęboko. Gubią się i odnajdują. Ona częściej traci grunt pod nogami i dokonuje złych decyzji (tylko z naszego punktu widzenia, bo w jej mniemaniu "dobrze się ustawia"). On na wiele jej pozwala - z miłości, która czasami traci rozsądek.
Mnie się ten film dobrze oglądało, bo to kawałek dobrze opowiedzianej historii. Wszystko już było: wielka miłość biedaka i arystokratki, przyziemność zafascynowana artyzmem, wielka przeszkoda pt: "wojna", zazdrość i zemsta. Motywy wracają, wciąż aktualne i interesujące.

www.filmweb.pl 
Capote (reż. Bennett Miller, 2005), 7/10

Co jest w tym filmie ważniejsze: sylwetka wielkiego pisarza czy historia, która stała się inspiracją słynnej powieści Trumana Capote Z zimną krwią?
Wydana w 1966 roku książka jest dokumentalnym zapisem zbrodni, której dopuścili się Richard i Perry. Mężczyźni w 1959 roku zabili czteroosobową rodzinę farmerów z Kansas i za morderstwa te zostali skazani na karę śmierci. Capote, okrutnie zafascynowany tą historią, spędził kilka lat na analizowaniu osobowości zbrodniarzy, na rozmowach z więźniami i policją. Wszystko po to, by napisać swą ostatnią (podobno najlepszą) powieść - pierwszą, którą pisarz nazwał niebeletrystyczną. Jednak w debiutanckim filmie Millera nie tylko opowieść o brutalnych morderstwach jest ciekawa. Reżyser wspaniale przedstawia sylwetkę autora "Śniadania u Tiffany'ego" - człowieka powściągliwego, skrytego, którego niszczy proces tworzenia. W docieraniu do głębi zbrodni towarzyszy Trumanowi Harper Lee (autorka głośnej powieści Zabić drozda), która jako przyjaciel i jako pisarz widzi, jak bardzo sztuka pochłania Capote i jak wielki ma na niego wpływ. Niekoniecznie pozytywny.
Miłość własna i chęć zdobycia wielkiej sławy sprawiły, że pisarz udawał przyjaźń dla więźniów (zainteresowania nie musiał), a tak naprawdę życzył im rychłej śmierci, by móc zakończyć pisanie książki. W międzyczasie dobiła go informacja o sukcesie Lee, która za swą powieść otrzymała Pulitzera. Sukces Z zimną krwią nie był tak wyrazisty i nie usatysfakcjonował autora tak, jak powinien.
Życie z Trumanem Capote nie należało do łatwych. Życie z Trumanem Capote - pisarzem mogło być nie do zniesienia, o czym wielokrotnie przekonał się długoletni kochanek pisarza, Jack Dunphy.

czwartek, 11 lipca 2013

O zwierzętach, warzywach, pisarzach, malarzach i tapetowaniu mieszkań.

Wisława Szymborska
Lektury nadobowiązkowe. Część druga.
Wydawnictwo Literackie, 1981


Właściwie mogłabym skopiować tutaj swój poprzedni post na temat felietonów Szymborskiej (KLIK). Postaram się jednak napisać kilka słów, których tam nie znajdziecie, bo napisać coś muszę. O książce tak wspaniałej nie wypada nie wspomnieć.

Cóż, nadal jestem pod wrażeniem. Pod urokiem nawet. Lekkiego pióra, doskonałych spostrzeżeń, nietuzinkowych lektur i ogromnego dystansu do literatury (i szeroko pojętej kultury), które to cechy czy też talenty skumulowały się w filigranowej postaci pani Wisławy.

Lektury nadobowiązkowe rozpoczyna doskonały felieton, do napisania którego pretekstem była książka Vademecum turysty pieszego Stefana Sosnowskiego. Autorka zwraca uwagę na to, jak w dzisiejszych czasach (czyli jakieś 40 lat temu) postrzega się turystę, który wali na piechotę tam, gdzie można jako tako dojechać (s.5) i jak dziwacznym wydaje się on zjawiskiem. Kolejne lektury Szymborskiej to zbieranina tak różnorodna, że ciężko wywnioskować, jakie książki poetka darzyła największą sympatią. Mogę się pokusić o stwierdzenie, że pani Wisława z przyjemnością czytywała dzienniki, pamiętniki, wspomnienia i biografie. Jednak obok książek, opisujących życie bardziej lub mniej znanych osobistości, pojawiają się lektury innej treści: Tapetowanie mieszkań, Gdy zachoruje pies, Jak mieszkać wygodniej, Warzywa mało znane, Jak stać się silnym i zdrowym czy Olbrzymy i karły w świecie zwierząt.

W Lekturach... ważniejsze są rozważania przy okazji czytania, małe dygresje, przenoszenie informacji zdobytych dzięki książce na grunt codzienności. Ten komentarz na temat życia nowoczesnego. Krótki, dowcipny i bardzo interesujący.
Przywołam felieton o książce Heleny Michałowskiej Salony artystyczno - literackie w Warszawie 1832-1860 (PWN, 1974) - autorka tegoż zestawienia pisze o tym, jak kiedyś wyglądały spotkania towarzyskie. Skromnie, przy herbatce lub winku, zajadano się kanapkami z serem. Prowadzono przy tym ożywione rozmowy, słuchano muzyki, grano w gry. Po lekturze tej książki Szymborska dziwi się, dlaczego w epoce umysłowego awansu kobiety panie domu występują wobec gości w roli kucharek, czego dawniej się strzegły (...) Przycupnie nieboraczka na brzeżku krzesełka i za sekundę znów się zerwie, bo jeszcze grzybki nie podane, bo bułeczki trzeba dokrajać...(s.69) Pewnie, że w latach, o których pisze Michałowska, w wielu domach funkcjonowała służba, ale i tak spostrzeżenia poetki wydają się trafne. Dzisiejszy gość wychodzi syty na ciele, za to dusza jego skręca się z głodu (s.70).

Fenomenalne felietony. Niewiele z książek, o których Szymborska pisze, mogłoby mnie zainteresować. Jednak istotne nie jest to, o czym pisze, ale jak o tym pisze. Cudnie!

wtorek, 9 lipca 2013

Lech Fire Festival. Ustka 2013.

XII edycja festiwalu, który właściwie rozpoczyna sezon turystyczny w Ustce.
Impreza zazwyczaj przeze mnie omijana, bo tłumy, bo Ustkę to ja lubię bardzo, ale od września do maja.
W tym roku wylądowałam na plaży, zahaczyłam o koncert Parafrazy, posłuchałam Sidney'a Polaka. I obejrzałam cztery pokazy z fajerwerkami w roli głównej...






Następny dzień. Plaża zachodnia. Piękne niebo i to, co zostało po fajerwerkach. Podejrzewam, że mocno już uprzątnięte.





niedziela, 7 lipca 2013

Piękna nasza wieś.

Anna Kamińska
Miastowi. Slow food i aronia losu
Wydawnictwo Trio, 2011


Największą wadą tej książki są czarno-białe fotografie. Jedynie okładka (wyżej przekłamana) jest zielona, słoneczna i sielska. Wewnątrz znajdziemy mnóstwo zdjęć, ale są nijakie, niewyraźne i nawet w najmniejszym stopniu nie oddają piękna miejsc, o których tak ładnie opowiadają bohaterowie tekstów.

Miastowi to zbiór wywiadów, wspomnień, opowieści, które wcześniej przeczytać można było w dodatku Gazety Wyborczej - Wysokie Obcasy czy w Przeglądzie. Dla mnie spotkanie z tymi tekstami było pierwsze i świeże. Wśród "miastowych" tylko jedni okazali się znajomi. Zbiór otwiera bowiem wywiad z Jagodą i Maciejem, którzy od kilku lat prowadzą bloga Chata Magody. Odkrywają uroki bieszczadzkiej wsi, radują się życiem w zgodzie z naturą i w ogóle za miastem nie tęsknią. Nie zwolnili tempa pracy - wiejska egzystencja wydaje się bardziej wymagająca, ale przyjemniej wykonuje się pewne czynności w sielskich okolicznościach przyrody. Jest spokojniej, nikt nie patrzy na ręce, a człowiek wie, że ile włoży, tyle wyjmie.
Każdy kolejny tekst opowiada inną historię, ale punktem stycznym jest potrzeba bycia tam, na wsi, wśród łąk i pól, bez codziennej gonitwy. Początki nigdy nie są łatwe, a problemy, z którymi borykają się bohaterowie, przyziemne. Zazwyczaj przyszli gospodarze kupują stare, wymagające remontu, domy i zaczyna się harówka. Efekty ciężkiej pracy są jednak niezwykle satysfakcjonujące, a później jest tylko lepiej. Agroturystyka kwitnie, czasami trzeba połączyć życie na wsi z pracą w mieście, ale Bieszczady lub Mazury odwdzięczają się ludziom szczerze i pięknie.
Podsumowując, jest sielsko, choć nie brak trudności i potknięć.

Miastowi to również opowieść o miłości, a nawet wielu miłościach. Żeby wspólnie budować, trzeba się kochać na dobre i na złe. Współpraca to podstawa. I jeszcze zaufanie do tego wariata (wariatki), który bardziej namawia, bo ma wizję i wie, że jego plan się powiedzie. Bohaterowie tekstów udowadniają, że warto spełniać marzenia, ale aby się spełniły, czasami trzeba potężnie zaryzykować.

W ogólnym rozrachunku książka wypada dobrze, choć nie wszystkie historie są równie interesujące i nie wszystkie mnie zainteresowały. Sama autorka w wywiadach wypada słabo, zadaje banalne pytania. Dużo lepiej czyta się reportaże, w których Kamińska dociera głębiej i rozwija myśl przewodnią. W Miastowych najważniejsi są ludzie, ich decyzje i emocje z nimi związane. Nie ma opisów wiejskiej przyrody czy rozczulania się nad dziewiczymi terenami, gdzie ludzie żyją prosto i pięknie. Wieś staje się tłem dla ludzkich losów. I dobrze.

czwartek, 4 lipca 2013

Felietony o tym i o owym.

Umberto Eco
Trzecie zapiski na pudełku od zapałek 1994 - 1996
Historia i Sztuka 1997


Dobre felietony. Tematyka różnorodna. Miejscami ciekawie, innym razem trochę mniej. Jednak w ogólnym rozrachunku teksty Eco wypadają bardzo dobrze. Autor w lekkim stylu opowiada o zjawiskach otaczającej go rzeczywistości. Jakby siedział z kumplem przy kuflu piwa i prowadził monologi o literaturze (podobnie jak Dubravkę Ugresić, Eco fascynuje fenomen bestsellera), wirtualnej pornografii, włoskiej polityce czy popularności niektórych celebrytów. Felietony, z natury subiektywne, są krótkie i nie ma między nimi wspólnego mianownika. To rozrzucone myśli na każdy temat, który akurat zakiełkował w myślach pisarza. Albo zapiski o tym, co aktualnie dzieje się we Włoszech, w których autor przedstawia swoją opinię a propos zaistniałej sytuacji, często dostrzegając absurdy współczesnego świata. Eco jest dociekliwy, spostrzegawczy, momentami ironiczny. Jako człowiek oczytany i obyty w świecie (wielokrotnie wspomina o swych licznych podróżach i odczytach, na które był zapraszany) dysponuje ogromną wiedzą, pozwalającą mu konfrontować jedne zjawiska z innymi i łączyć ze sobą fakty pozornie odległe. Eco ma dystans do siebie i do innych, nie boi się krytyki, dzięki czemu lektura felietonów sprawia dużo przyjemności. Tylko dobry i wnikliwy obserwator z poczuciem humoru jest w stanie sklecić ciekawy tekst. Włoskiemu pisarzowi się udało, a wiemy, że nie wszystkie dzieła Eco to lektura łatwa. Jednak głównym przeznaczeniem felietonu jest dotarcie do mas, zainteresowanie człowieka niekoniecznie wymagającego. Felieton ma dostarczyć rozrywki, a nie zmęczyć. Dla mnie lektura Trzecich zapisków na pudełku od zapałek była czynnością odprężającą i wierzę mocno, że poprzedniczki tej książki są napisane w podobnym tonie.

Mam wrażenie, że zapiski Eco długo nie stracą na popularności i aktualności. Osobiste spostrzeżenia na temat tego, co dzieje się we współczesnym świecie kultury, nauki, polityki czy internetu są i będą ciekawe dla czytelnika zainteresowanego czymś więcej niż beletrystyka. To, że lektura felietonów nie nastręcza trudności, nie męczy czytelnika, nie nudzi, to wielki i niezaprzeczalny atut książki.

wtorek, 2 lipca 2013

Pod wpływem.

Marcin Świetlicki
Dwanaście
EMG 2006


Marcin Świetlicki - poeta i wokalista zespołu Świetliki. Powieściopisarz? Naprawdę? A jednak!
Świetlików słuchałam swego czasu namiętnie. Frazy jestem w nastroju nieprzysiadalnym czy po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej powtarzałam jak mantrę. Nie myślałam o Świetlickim jako o pisarzu, dopóki nie wpadł mi w ręce kryminał Dwanaście - pierwsza część mrocznej trylogii o tajemniczym mistrzu. Bohater w dzieciństwie wystąpił w serialu dla młodzieży i ten epizod naznaczył jego życie negatywnie. W mocno dorosłym wieku mistrz nie może przejść ulicą, zasiąść w barze, by nie słyszeć za plecami uwag na swój temat, bo przecież utył i posiwiał. Dziwna sprawa, inni się nie starzeją? Mistrza na tyle przygnębiają uwagi osób trzecich, że patrzy na świat w oparach alkoholu i na trzeźwo ulic nie przemierza.

Mistrz filozofuje, komentuje, obserwuje lokalną społeczność. Przemierza ciemne uliczki Krakowa, dostrzegając więcej i doświadczając pełniej niż tzw. reszta ferajny. Większość życia spędza w knajpie, nad wódeczką, samotnie lub w towarzystwie mniej lub bardziej podejrzanych typów.
Scenariusz podstawowy i oczywisty odsłania historię pewnego śledztwa, wszak mistrz jest prywatnym detektywem i dostał zlecenie odnalezienia panny Patrycji, która z niewiadomych powodów do naszego bohatera mówi "tato". Ponadto, owa panna sprawia, że ożywają duchy z przeszłości, że fakty, które powinny spokojnie leżeć w czeluściach pamięci, zaczynają straszyć po nocach. I już nie wiadomo, co jest prawdą, co zmyśleniem.

Świetlicki nie napisał typowego kryminału. Historia toczy się sama, a pisarz co chwilę mami czytelnika filozoficznymi dysputami lub przemyśleniami, zdarzeniami na pograniczu jawy i snu, a może pijackiego amoku. Świetlicki poetyzuje i nieustannie upija swego bohatera, by ten za wiele nie wydedukował, by śledztwo nie toczyło się prostym i oczywistym torem. Właściwie mistrz zupełnie przypadkowo został wmieszany w intrygę, której nie rozumie i ta intryga sama się rozwiąże, i morderca się znajdzie (bo i zabójstwo odnajdziemy w scenariuszu).

Jest cynicznie. Nieco depresyjnie. Mrocznie. Pijacko. Onirycznie.
Dobrze jest. Na płaszczyźnie literackiej.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Prawie koniec i całkiem nowy początek.

Brandon Mull
Baśniobór. Klucze do więzienia demonów
W.A.B. 2013


Klucze do więzienia demonów to piąta (i jednocześnie ostatnia) część świetnego cyklu Baśniobór. Trochę szkoda, bo pochłonęłam całą serię z wielką przyjemnością i uważam, że autor dysponuje niezwykłą wyobraźnią. W obiegu pojawił się już pierwszy tom nowej serii Mulla, Światowcy, i liczę na to, że wkrótce znajdzie się w bibliotecznych zbiorach.
Na razie pozostaje mi wspominać Baśniobór, który być może wróci do naszego domu, kiedy starsza córka wykaże zainteresowanie serią. Póki co, zainteresowana nie jest, mimo że widziała mamę czytającą kolejne części w różnych kątach domu; słyszała mamę zachwalającą serię i przypominającą, że to lektura dla dzieci od lat dziewięciu, więc dla niej idealna. Jednak Majka odpowiadała grzecznym półuśmiechem i wracała do wybranych przez siebie książek. Fantastykę córka lubi, ale w wersji czarodziejsko - wróżkowej, a w Baśnioborze wróżki, owszem, mieszkają, ale poza nimi pełno w rezerwacie innych magicznych stworzeń, które niekoniecznie Maję interesują. W piątej części cyklu pojawia się co prawda jednorożec, ale w ludzkiej postaci, więc się nie liczy.

Sfinks (przywódca Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej) planuje otwarcie Zzyzxu - więzienia demonów, co będzie katastrofalne w skutkach. Ma już niemal wszystkie z pięciu artefaktów, potrzebne do tego, by najczarniejsze charaktery, najbardziej niebezpieczne bestie wydostały się na wolność, siejąc spustoszenie i doprowadzając do upadku obecnie istniejącego porządku. Należy zrobić wszystko, by temu zapobiec. Jak łatwo się domyślić (autor czytelnika do tego przyzwyczaił) główną rolę w całym zamieszaniu odegrają Kendra i Seth, choć w ostatniej części to głównie chłopiec się rehabilituje i udowadnia, że nie jest bezmyślny i nadmiernie ciekawski, ale odważny, rozsądny i pełen zapału. No, może z wyjątkiem epizodu, kiedy pomaga Graulasowi wyzdrowieć, ale przyjmijmy, że w poprzedniej części polubił cierpiącego demona i w tej okazuje mu łaskę, nie wiedząc, że siłom zła nie można ufać nigdy.
Wychodzi na to, że nie uda się ukryć przed Sfinksem pozostałych artefaktów. O przejęciu tych, które Sfinks już ma, można tylko pomarzyć. Pozostaje odnaleźć Wiecznych i nie dopuścić do tego, by przywódca stowarzyszenia zadecydował o ich życiu lub śmierci. Kim są Wieczni i dlaczego ich egzystencja jest tak ważna? Czy Kendrze i jej współtowarzyszom uda się w porę do nich dotrzeć?...

Powieść Mulla skupia się na relacjach między bohaterami, na umiejętności współdziałania w sytuacjach trudnych i niebezpiecznych, na przyjaźni i zaufaniu, które niekiedy zostaje nadużyte. Więź, która łączy głównych bohaterów jest mocna i szczera, dzięki czemu nawet w chwilach słabości czy strachu są w stanie przezwyciężać lęk i wyznaczać sobie mądre priorytety. Dorosły czytelnik zwróci uwagę na banalność niektórych sytuacji, na ich oczywistość i przewidywalność, ale nie zapominajmy, że to książka dla dziewięciolatków. Bardzo dobra zresztą, wciągająca, ciekawa, pełna zdarzeń.

W ostatnim tomie ktoś został wskrzeszony, uważani za zmarłych okazali się całkiem żywi...dzieje się dużo i nie ma czasu na znużenie lekturą. Szkoda tylko, że to już koniec...





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...